Wyprawa na „koniec mapy”

Wyprawa na „koniec mapy”

Na początek małe usprawiedliwienie – dlaczego od dawna nie pojawiało się tutaj nic nowego? Nie dlatego, że nic się nie działo – dalej latam i to sporo. Natomiast odpowiedź jest banalna – po prostu zmienia się natura Internetu. Odchodzi się trochę od długich artykułów/relacji/blogów na rzecz szybkich i krótkich filmików. Nie mam problemu z adaptacją do aktualnych trendów i nie trzymam się przeszłości mówiąc „a kiedyś to było”. Nie – wchodzę w nowe trendy. Zamiast artykułów pojawiały się zdjęcia na Facebook-u, zamiast relacji – rolki na Instagramie. Zapewne za jakiś czas, znowu się to zmieni i my także się dostosujemy. Ale dzisiaj chcę się jednak przełamać i powrócić do blogowej formy. Więc „od śmigła”!

Pomysł na wyprawę nad polskie morze miałem już dość dawno. Ba, nie raz ją się udało zrealizować, ale odwiedzenie Trójmiasta i Jastarni – jeszcze nie. W tym roku trochę czekałem na moich absolwentów z nadzieją, że polecimy razem, ale jak to z grupą – ciężko dobrać dogodny termin, a sezon się pomału kończy. W końcu, w piątek padła decyzja – lecę sam i lecę jutro!

Starty o poranku to przede wszystkim niewyspanie i bajeczne widoki!

Zaplanowanie trasy nie stanowiło problemu – wszak „taka praca”. Może te 100 tras wcześniej byłoby wyzwaniem, ale nie teraz. Kilka kliknięć na nawigacji i mamy kompletne wyliczenia z uwzględnieniem warunków meteo i zajętości stref (uwielbiam ten postęp!). Kiedyś zapewne zajęłoby mi to kilka godzin – teraz mam to wszystko w niecały kwadrans. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie urozmaicił trasy o jakieś ciekawe punkty po drodze, bo przecież bez sensu polecieć TYLKO do Jastarni, ale o tym za chwilę.

Nawet dobrze znane okolice o wschodzie słońca nabierają nowych barw

Standardowo mam kilka wariantów trasy: w szybkiej lecę „tam i z powrotem” jednego dnia, w rozbudowanej – wracam następnego, a w bogatej – lecę jeszcze na Zawody do Łomży. Spakowałem się i przygotowałem sprzęt jeszcze w piątek. Decyzję o wariancie podejmę już w trakcie. Po prostu lecę, a później się zobaczy. Taka trochę wyprawa na spontanie.

Warszawa ciągle śpi

Start zaplanowałem tak, żeby wschód słońca złapać w powietrzu. Niesie to za sobą 2 problemy: sprzęt weryfikujesz całkowicie po ciemku i rano jest już dość mocno zimno (poniżej 10st.C). Na szczęście wschód jest o trochę ludzkiej porze, bo o 6:20 a nie po 4 – jest jest latem. Mimo tego i tak się nie wyspałem :/ No ale nie było problemu ze wstaniem – zapowiada się fajny, lotny dzień!

Uwielbiam te kadry „spod skrzydła”

Przegląd przedlotowy po ciemku – dobrze, że sprzęt przygotowałem i spakowałem wczoraj. Co do temperatury, to w powietrzu łatwiej jest rozsunąć kombinezon, jak będzie za ciepło, niż go ubrać :D Rozgrzewanie silnika jeszcze przed 6 i dokładnie 5:57 już w powietrzu. Zgodnie z oczekiwaniami – totalne masełko i bajeczne widoki. Paliwa starczy mi prawie na całą trasę, więc nie mam potrzeby robienia lądowania po trasie na tankowanie. W razie czego – tylko na WC. Chciałem też maksymalnie wykorzystać piękną, poranną pogodę no i o 07:00 UTC zamyka mi się jedna strefa przed Gdańskiem, więc nie ma co tracić czasu.

Wisła o poranku w okolicach Wyszogrodu

Na radiu praktycznie cisza, więc nie ma problemu z łącznością z FIS. Za Wyszogrodem rozpoczyna się teren, na którym rzadko bywam, więc podziwiam ile tylko mogę. Po jakiś 2h jestem już pod Kwidzynem – wielką fabrykę widać już od jakiś 10 minut. Pomiędzy Kwidzynem a Gniewem mam zaprzyjaźnione lądowisko – Gniewskie Pole. Wczoraj rozmawiałem z właścicielem, bo brałem je pod uwagę w przypadku lądowania i skorzystania z WC. Lądowisko dość krótkie, ale z dobrym podejściem. Później już albo kontrolowany Gdańsk, albo dopiero Jastarnia. Decyzja – ląduje, trzeba skorzystać, jak jest taka możliwość.

Szybka weryfikacja sprzętu, paliwa, oleju – wszystko jest ok. Lecę dalej. Po stracie jeszcze tylko szybka rundka do Zamku w Gniewie i po około 1h jestem już nad morzem, a dokładnie – przy ujściu Wisły do Zatoki Gdańskiej. Wszystko zgodnie z planem.

Stąd plan zakłada lot wzdłuż brzegu w stronę Gdańska. Niepokoją trochę chmury od morza, ale powoli się rozwiewają. Doszukując się plusów to dzięki nim wyszły idealne zdjęcia portu i samego Gdańska. Trochę szkoda, że nie było widać Westerplatte i pobliskiej plaży, bo trochę na to liczyłem, ale trudno. Taka natura awiacji.

Po minięciu Gdańska decyzja – albo lecę dalej linią brzegową do Władysławowa, albo omijam strefę Kosakowa od zachodu i lecę do Dębek. Wybór padł na Dębki, bo Sopot i Gdynia i tak cała pod chmurami, więc i tak nie byłoby nic widać. A po za tym trzeba sobie zostawić jakiś smaczek, żeby była chęć powrotu :)

Klif Orłowski

Po kilkudziesięciu minutach, przez Wejherowo wypadam w końcu tam gdzie zamierzałem – w Dębkach. Tutaj już wyłączam nawigację – dam sobie radę, bo nie sposób się zgubić, a będzie tylko rozpraszać. Jest co podziwiać – trasa przez Rozewie, Władysławowo i Chałupy do Jastarni. Właśnie – Rozewie – dlatego wyprawę można nazwać „na koniec mapy”, bo dalej jest już tylko woda. Jak na tą porę roku zadziwiająco dużo ludzi na plaży.

Po paru minutach mam mój cel – lądowisko w Jastarni. Ruch minimalny – w powietrzu tylko śmigłowiec z turystami. Samo lądowisko należy do trudnych – pas ma długość tylko 600m i do tego na obu końcach ściana lasu. Dodajmy do tego kierunek bryzy morskiej, która będzie w poprzek pasa, fakt, że okoliczni mieszkańcy skarżą się na hałas i dziki, które regularnie buszują po pasie. Natomiast bądźmy szczerzy – drugiego takiego lądowiska nie znajdzie się w Europie! Faktycznie lądowanie nie było łatwie, ale wcale też nie jakieś bardzo trudne. Na miejscu bardzo ciepłe i towarzyskie przywitanie (wczoraj się zaanonsowałem telefonicznie) i do tego załapałem się na zniżkę, bo dosłownie mam tylko kilka godzin i lotnisko zamykają na sezon zimowy. Nocleg odpada, więc szybka rybka, szybkie tankowanie na pobliskiej stacji i…

Wracam przez Hel, a następnie w poprzek Zatoki Gdańskiej do Stegny. Zdarzało mi się już latać nad otwartym morzem, ale nie jest to dla mnie częste. Bądźmy szczerzy – 30km nad otwartym morzem jest stresujące. Nawigacja lotnicza wcale nie polepsza sytuacji – zaznacza okrąg gdzie dolecisz, jak Ci silnik zgaśnie. No i prawdziwy stres zaczyna się wtedy, jak ten okrąg w całości znajduje się nad wodą…

Lot nad Zatoką Gdańską dodał mi kilka siwych włosów…

Jak już w/w okrąg dotknął plaży, to przyszła pora na rozluźnienie pośladów i zniżenie. Tutaj też decyzja – wariant trasy z noclegiem już odpadł, na dzisiaj stresu już wystarczy, więc Łomża też odpada, no to powrót. No ale nie tak od razu – jeszcze lecimy plażą aż do słynnego przekopu Mierzei Wiślanej. Po drodze mamy Stegnę i Kąty Rybackie i tu ponownie zdziwienie – pełno ludzi na plaży i w wodzie.

Ruch na przekopie Mierzei Wiślanej niczym na lotnisku w Radomiu. Większy ruch kołowy niż morski. Trasa przez Zalew Wiślany już nie była tak stresująca, bo zawsze był dolot do lądu no i to tylko 10km. Pogoda cały czas dopisuje, więc spokojnym lotem powinienem dolecieć do domu. A że mam czas (+1h zapasu) i paliwo (wystarczy z 15min rezerwą) to po drodze jeszcze lądowanie w Płocku, jakby się jednak rybka nie przyjęła ;)

Nie to nie Mazury – to Jezioro Jeziorak!

Po trasie jeszcze Jezioro Jeziorak, przez które poczułem się jak na Mazurach. Dalsza trasa do Płocka bez większych przygód i problemów, więc rybka się jednak przyjęła ;) Ale i tak lądowanie – jednak zatankuję, bo te 15 minut rezerwy budzi pewien niepokój. Na lotnisku ruch znikomy (1 samolot w kręgu), a po lądowaniu okazuje się, że jednak paliwa mam na całą trasę i conajmniej +1h rezerwy. No ale jak już wylądowałem i jestem pod tą stacją to zatankuje. Na pewno się nie zmarnuje :) Sam powrót z Płocka to już dość znana trasa. Pokonywałem ją już wielokrotnie podczas lotów na Wielkopolskę. Jest już popołudnie, więc ruch na FIS olbrzymi, że aż trudno się wbić. No tak sobota popołudnie, sektor Warszawa, idealna pogoda.

Epilog

Muszę przyznać, że fajnie znowu się było wybrać na jedno-dniowy cross-coutry. Standardowo – apetyt jest już na więcej i w głowie szykują się kolejne trasy. Zapewne już nie po Polsce, a może nawet i nie po Europie.