Bieszczady jesienią

Bieszczady jesienią

Lot w Bieszczady jesienią chodził mi po głowie już od wielu lat. Praktycznie co roku. I co roku zawsze się nie udawało – a to pogoda, a to uczniowie, a to brak urlopu. Zawsze coś. W tym roku w końcu się udało. A decyzja zapadła, jak zwykle, w kilka godzin.

Tak witają jesienne Bieszczady!

Plan powstał już pod koniec września. Wtedy wybrałem termin – na weekend 09-11 października. Oczywiście w zależności od pogody. Rozważałem kilka opcji bazowania – Bezmiechowa, Lesko a nawet Krosno. Wszystko było zależne od dostępności miejsc do spania. Aczkolwiek po cichu liczyłem, że w październiku już powinno być łatwiej, że nie jest to środek sezonu. Ostateczną decyzję o wylocie podjąłem w środę 7 października. Czyli na dwa dni przed wylotem. Szybkie rozeznanie w pogodzie i decyzja – będzie to lądowisko w Lesku, a dokładniej Weremień i nocleg zaraz obok. Lecę w piątek rano, powrót w niedzielę. Drogą kołową pojedzie znajomy motoparalotniarz wraz z częścią mniej potrzebnego wyposażenia (jak dodatkowe grajcary, pokrowce, drugi kask itp.). Ja lecę z bagażem osobistym i niezbędnym wyposażeniem.

Zamek w Chęcinach.

Z mojego lotniska Radom-Piastów do Leska można polecieć na dwa sposoby. Pierwszy przez Pińczów i Krosno omijając strefy Rzeszowa i Mielca od zachodu. Lub przez Stalową Wolę – omijając je od wschodu. Wybrałem dobrze znany mi wariant, czyli trasę przez Pińczów i Krosno. Będę miał standardowo pod wiatr, więc będę mógł dłużej rozkoszować się lotem ;) Oczywiście na dolocie musiałem zahaczyć o Chęciny! Lądowanie w Pińczowie z całkowicie bocznym wiatrem, tankowanie. Do tego jeszcze dokupiłem zapas paliwa, żeby się zatankować w Bieszczadach zanim przyjedzie rzut kołowy. Po starcie trasa prosta jak strzała do Krosna, tu kolejne lądowanie (odpłatne) i poźniej już prosto do Leska.

Charakterystyczne bieszczadzkie pasma górskie.

Już w dolocie dało się zauważyć, że jesienne kolory zaczynają pomału wychodzić. Są o wiele bardziej widoczne niż w moich okolicach aczkolwiek nie jest to jeszcze pełna Polska Złota Jesień. No nic – nie trafisz ;) Z Krosna do Leska miałem około 30 minut lotu, ale że miałem dość duży zapas paliwa, to postanowiłem zrobić jeszcze rundkę nad Solinę. Po kolejnych 30 minutach rozeznania się w okolicy pora przyziemiać. Lądowisko w Weremieniu jest bardzo specyficzne – zaadaptowane w sezonie z wyciągu narciarskiego. Teoretycznie ma długość 350 metrów, więc jest w zupełności wystarczające, ale jest bardzo trudne z powodu bardzo dużego nachylenia. Lądowanie jest tylko „pod górę”, a start w przeciwną stronę. Będąc nisko nad ziemią nie ma możliwości przerwania startu i odejścia na drugi krąg – trzeba precyzyjnie wybrać miejsce przyziemienia i tam dokładnie przyziemić. Dlaczego napisałem, że teoretycznie pas ma długość 350 metrów? No bo najlepszy punkt przyziemienia jest oddalony o 100 m od progu pasa…

Lądowisko Weremień

Powiem szczerze, że jest to do nauczenia – praktycznie już po pierwszym lądowaniu wiedziałem jak się do niego zabrać. I następne lądowania nie dostarczały już takiej adrenaliny.

Po lądowaniu, zameldowaniu się w noclegu, rozpakowaniu motolotni z bagażu pora, a jakże – polatać po okolicy. Ponieważ jest to strefa nadgraniczna, więc szybki telefon do Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej i mam zgodę. Można latać. W planie trochę szersza perspektywa, ale z uwagą na okoliczne strefy. Muszę przyznać, że widok bieszczadzkich pasm górskich widziany podczas zachodu słońca, w jesiennej scenerii, pozostanie ze mną na bardzo długo.

Bardzo charakterystyczne bieszczadzkie pasma górskie.

Mój wczorajszy zachwyt szybko zweryfikował poranek w Bieszczadach. Pobudka jeszcze przed wschodem słońca, ach jakie to proste w październiku – to nie lato, że jest to przed 4 rano, tylko na luzie można sobie pospać do 6 :D Już po wyjściu dało się zauważyć, że widoki będą bajeczne – wszystkie dolinki gęsto pokrywała mgła, natomiast wzniesienia i szczyty zaczynają być oświetlone budzącym się porankiem.

Taki widok można ujrzeć startując o wschodzie słońca w Bieszczadach!

Standardowe przygotowanie do lotu, przegląd sprzętu, czynności przedstartowe i pora lecieć. W powietrzu po prostu bajka – żadnej turbulencji, nawet cieplej niż na ziemi, a widoki zachwycają. W planie przelotu tylko najbliższa okolica, Solina, Lesko, Zagórz, Sanok. Po ponad godzinnym locie już wiem, że te widoki pozostaną w mojej pamięci na bardzo długo!

Bieszczady o poranku.

Niestety nic nie trwa wiecznie, a prognozy pogody zapowiadają, że trwa nawet krócej niż planowałem. Niestety nie będę miał możliwości bezpiecznego powrotu w niedzielę ani przez kolejne dni, więc musze wracać jeszcze w sobotę. Szybkie planowanie trasy – tym razem wariant wschodni, przez Stalową Wolę, z uwagą, bo „Dęba aktywna” (czyt. poligon w Dębie jest aktywny, więc nie mogę polecieć idealnie prosto). O dziwo wiatr będę miał w plecy (szok!), więc planuje te 300km pokonać w lekko ponad 2h. Już przed samym Radomiem wpadłem w lekki deszcz, ale luz – mam darmowe mycie skrzydła :D

I tak, po jednym dniu w Bieszczadach wróciłem. Wylot strasznie szybki, powrót jeszcze szybszy. Pozostaje lekki niedosyt, ale w zasadzie jeszcze nigdy w lotnictwie nie miałem uczucia, że widziałem już wszystko, już wszystko wiem i nic mnie nie zaskoczy. I dobrze!

Poniższej standardowo pełna galeria zdjęć oraz film z wylotu w jakości 4K! Może trochę przydługi w niektórych momentach, ale tym razem chciałem, żeby pasował do dobranego podkładu muzycznego ;)