Kazimierz Dolny
2014.09.07. W końcu lotnicza pogoda! Wiaterek bardzo delikatny, nie przekraczający 4 m/s na ziemi i 6 m/s w powietrzu – po prostu pogoda idealna na wykonanie jakieś przyzwoitej trasy. Ponieważ dzisiaj jest niedziela, więc wojskowe strefy wokół Radomia są nieaktywne, więc postanowiłem się wybrać na rejony, w których ostatni raz byłem w zeszłym roku – do Kazimierza Dolnego. Z ostatniego lotu pamiętam, że pełne zbiorniki wystarczają na przelecenie tej trasy w obu kierunkach, ale „na styk”. Teraz chciałem jeszcze wydłużyć tą trasę o kilka elementów (m. in. zamek w Iłży), więc postanowiłem zabrać ze sobą dodatkowe paliwo.
Start chwilę po 14-stej i już parę sekund po starcie da się wyczuć dość silną termikę – na zdjęciu po prawej stronie widać mocno zadarty przód motolotni, podczas gdy sterownica jest dość mocno ściągnięta, czyli w spokojnym powietrzu powinienem lecieć z delikatnym opadaniem, a w takich warunkach jak były, miałem około 2 m/s wznoszenia. Cała trasa była już spokojniejsza, owszem pojawiała się termika, ale bardzo delikatna – taka, żeby zużyć delikatnie mniej paliwa korzystając z noszeń. Niestety widoczność nie była bardzo dobra – pozioma sięgała 6-7 km, utrudniało to trochę nawigację. Po prawie 1h lotu byłem już w Janowcu. W planie lotu miałem zagospodarowane 20 minut na krążenie wokół Kazimierza i ten czas wykorzystałem na robienie zdjęć, które zamieszczam poniżej. Kazimierz Dolny jak chyba w każdy weekend był pełny ludzi, ale to na prawdę pełny – nawet z góry trudno byłoby znaleźć miejsce żeby wcisnąć samochód.
Po Kazimierzu Dolnym ustawiłem GPS na kolejny punkt – Iłżę, jednakże wcześniej trzeba poszukać miejsca do lądowania i dotankowania paliwa, które zabrałem ze sobą. Z ostatniej wyprawy (ponad rok temu) pamiętałem, że zaraz obok Kazimierza jest kawałek pola, które ma status lądowiska trawiastego, więc postanowiłem to sprawdzić. Niestety pole nie nadawało się do lądowania – bardzo wysoka trawa, powierzchnia zryta (prawdopodobnie przez dziki), nawet z rękawa nic nie zostało. No nic, lecimy dalej – po drodze się coś znajdzie. Zaraz obok znalazłem długą wyspę na Wiśle (zdjęcie po lewej), krążyłem nad nią sporo, bo strasznie mnie kusiła na lądowanie, jednakże także tym razem musiałem odpuścić – trawa była skoszona, ale powierzchnia bardzo nierówna i mocno piaszczysta. Trudno znajdzie się coś po drodze do Iłży. Po około 20 minutach lotu zauważyłem ładne pole pośrodku zupełnie… niczego, a co mnie bardziej zaciekawiło, to fakt iż były na nim wyraźne urywające się ślady trzech kół – ktoś już tu lądował i startował. Po sprawdzeniu okazało się, że jest ok – trawa nie za wysoka, więc można lądować. Lubię takie miejsca, cisza, spokój, można sobie odpocząć i dokładnie wszystko sprawdzić bez ciekawskich oczu. Po około 15 minutach byłem już w dalszej trasie do Iłży.
Tutaj kilka okrążeń wokół zamku i trzeba wracać na lotnisko, bo po drodze muszę jeszcze ominąć strefę – Radom. Na lotnisku cisza – nikt nie lata (jak tak można w taką pogodę), więc po odpoczynku i zatankowania paliwa, postanowiłem polecieć jeszcze w górę na zdjęcia Radomia po zachodzie słońca, które zaprezentuję w kolejnym artykule. Poniżej film z lotu, jednakże tym razem (na specjalnie życzenia) bez podkładu muzycznego, po to, żeby było słychać silnik.