Lotnicza sobota
W planach mam lot do Pińczowa, aby odbyć szkolenie uprawniające do zrzutów skoczków spadochronowych z motolotni. Podstawowa trasa nie jest długa (1,5h lotu), aczkolwiek w planach miałem rozbudowanie jej o kilka elementów (m.in. Zamek w Chęcinach).
Budzik nieubłaganie zadzwonił przed 6-stą rano… normalnie bym go wyłączył, jednakże w głowie od razu rozbrzmiała mi myśl – latamy! Po 30 minutach byłem już na stacji po paliwo. Na lotnisku byłem lekko po 7 rano, mgła niemiłosierna – widzialność pozioma to max 100m – no cóż, będzie trzeba poczekać. Czas ten spędziłem na przygotowania sprzętu do trasy i upewnienia się, że wszystko jest ok. W końcu po około 2h pogoda się na tyle ustabilizowała, że można lecieć.
W powietrzu warunki nie najlepsze – poranna termika od mgieł i zapowiedź niezwykle gorącego dnia już daje się we znaki, ale tragedii nie ma. Standardowo utrzymuje wysokość przelotową (300-400m) i zbliżam się nie ubłagalnie do Gór Świętokrzyskich – lecę pod wiatr, więc nie dość, że prędkość jest mniejsza, to jeszcze coraz bardziej dają się we znaki rotory powietrza od gór. Pod chmurami pogoda słaba, aczkolwiek nad – już całkowicie inaczej. Cisza, spokój no i te widoki! Zachmurzenie nie jest duże, więc bez problemu można utrzymywać lot nad chmurami z widocznością ziemi.
Po przekroczeniu Gór Świętokrzyskich podejmuję decyzję o kontynuowaniu lotu według zamierzonej, wydłużonej trasy. Kolejny punkt – zamek w Chęcinach.
Po Chęcinach już tylko około 30 minut do Pińczowa.
Przed samym lotniskiem delikatne zawahanie – GPS pokazuje około 2 km, a ja nadal go nie widzę. Czy oby na pewno, dobrze wpisałem współrzędne? Po paru chwilach i przeleceniu nad górką – jest! Lotnisko w Pińczowie jest bardzo charakterystyczne – znajduje się pomiędzy rzeką Nidą z jednej strony a Zalewem – z drugiej. Przed hangarem już widać motolotnie i lotnie – widać chłopaki zamierzają dobrze wykorzystać pogodę.
Po wylądowaniu, odpoczynku, rozpakowaniu sprzętu, dotankowaniu postanawiam skorzystać z pogody i się przelecieć „po okolicy” – ot. taka 2h traska….
Okolica jest na prawdę ładna i inna od tej oglądanej codziennie przeze mnie – bardziej pofałdowana i znajduje się o wiele mnie lasów – nic tylko latać. No ale trzeba wracać, bo zaraz główny punkt programu – skoki spadochronowe.
Na początku przygotowania – nauka, treningi na ziemi a dopiero później lecimy. Pierwszy skok odbył się już po południu, więc pogoda była bardzo spokojna.
Po skokach formalności na ziemi i trzeba się przygotowywać do lotu powrotnego – tym razem w wersji „szybszej”, bo za około 1,5h zachód słońca, a ja mam dokładnie tyle samo czasu lotu do lotniska. Tankowanie, pakowanie, przegląd przedstartowy, oczekiwanie na wolny pas (startował balon) i lecimy. Pogoda, jak zwykle o tej porze – masełko. Bez wiatru, bez termiki – nic tylko lecieć i rozkoszować się przepięknymi widokami i urokliwym zachodem słońca. Po drodze jeszcze tylko touch-and-go na lotnisku w Kielcach i powrót do Piastowa.